fbpx
Menu

Uwagi o poznańskiej tożsamości, habitusie

Postawienie pytania o tożsamość poznańską, o etos poznański, na które to rzeczy często się Poznanianie powołują, wydaje się być niespecjalnie oryginalne, bo to oczywiste dla Poznanian, że coś takiego istnieje i ma się dobrze. W potocznym języku mówi się o mieszkańcu Poznania, że to Poznaniak. Wrócę do starego, ale szlachetnie brzmiącego określenia Poznanianin albo Poznańczyk.     

 

Maciej Mazurek

Uwagi o poznańskiej tożsamości, habitusie

Poniższy tekst jest zapisem wypowiedzi z debaty PWP „Tożsamość polityczna Poznania” (20 IV 2013, Poznań)

 

Czy Poznań to miasto wyjątkowe?  

Media poznańskie lubią tę poznańską tożsamość podkreślać, poprzez upowszechnianie gwary. Warto zauważyć, że poznańskość, dawniej traktowana jako kategoria ponadmiejska, rozciągnięta na całą Wielkopolskę jeszcze w II Rzeczypospolitej, dziś zarezerwowana jest dla metropolii. Upowszechnienie tej nazwy, to była konsekwencja utworzenia na Kongresie Wiedeńskim, Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Poznanianinem  czy Poznańczykiem był każdy kto mieszkał w Wielkopolsce, w zaborze pruskim, niezależnie czy był Polakiem czy Niemcem. Kiedy mowa o tożsamości, to warto też uświadomić sobie, że na poznańskim Uniwersytecie naucza się obecnie, że żyjemy „płynnej nowoczesności”. Zatem coś takiego,  jak w miarę trwała, niezmienna tożsamość, ukształtowana historycznie, jeśli była, to już jej nie ma i nie będzie.

W demokracji, jak zauważył Toqueville, każda generacja tworzy swoje własne wolne społeczeństwo, jeśli ma po temu warunki. Tradycyjne cechy poznańskie, jeśli jeszcze istnieją, stanowią bez wątpienia uposażenie bardzo pożądane w budowie nowoczesnego demokratycznego społeczeństwa. Do nich możemy zaliczyć np : wysokie aspiracje zawodowe, poznańską solidność, zdolność do samoorganizowania się, tworzenie społecznych sieci, znajomość prawa, wykorzystywanie w pełni możliwości stwarzanych przez system prawny dla rozwoju biznesu. Wymienione cechy ukształtowały się wyniku ciężkiej walki z cywilizacją niemiecką. Pytanie podstawowe jakie trzeba postawić,  to czy mamy do czynienia z reprodukcją struktur mentalnych z poznańskimi cechami, z dziedziczeniem pewnych poznańskich cech przez kolejne pokolenia?

Ruchy ludności, która osiedliła się w Poznaniu, podbiła miasto jak młody Rastignac Paryż w znanej powieści Balzaka, były szczególnie silne podczas gierkowskiej modernizacji w latach siedemdziesiątych. Czy ludność napływowa stała się Poznańczykami, nie tylko z racji adresu zamieszkania, ale także mentalności? Czy każda napływowa ludność przyjmuje mentalność poznańską?  Czy to miasto ma taką aurę, taką siłę, że może wpływać na mentalność? Miasto to przecież ludzie i przestrzeń publiczna, agora. Powietrze miejskie, jak mawiano, czyni człowieka wolnym. Czy Poznań to miasto, które ma swój tak zwany genius loci?

„Poznańskość” jako mit maskujący

Kiedy zaczyna się mówić o etosie Poznanianina, natychmiast wyskakują same pozytywne klasyfikacje, które mają go wyróżniać jako kogoś wyjątkowego na tle Polaków z innych regionów. Wyskakuje natychmiast „praca organiczna” jako najwyższe osiągnięcie filozoficzne poznańskiej myśli a także praktyki życia społecznego, co prawda z XIX wieku, ale ponadczasowe, wyskakują przymiotniki, że Poznanianin jest  pragmatyczny, oszczędny, rzeczowy, pracowity, kiedyś religijny.

Powinien być narodowym demokratą, a nie jest.  Przed II wojną region ten był bastionem wpływów Narodowej Demokracji, ale także ruch ludowy był silny. Istniało prężne Stronnictwo Pracy,  czyli ruchy nierewolucyjne. Od odzyskania niepodległości w 1989 roku  jest Poznań zdominowany przez partie nawiązujące do spuścizny ideowej, rewolucyjnej  PZPR. Dla wielu jest to zagadka. Można by rzecz ironicznie,  że tak właśnie realizuje się pragmatyzm, nie polityka jest ważna, tylko mosty. Dzisiaj siła prawicy opiera się na województwach wschodnich, gdzie podczas okupacji niemieckiej i podczas wprowadzania komunistycznego totalitaryzmu był  silny zbrojny ruch oporu. W Wielkopolsce tego nie było, gdyż region był nasycony ludnością niemiecką a także – poddany silniejszemu terrorowi niż Generalna Gubernia i systematycznym do niej wywózkom. Ogromne znaczenie dla złamania społecznego oporu miały jednak wydarzenia z Czerwca 1956 roku, czyli masakra robotników dokonana na oczach Poznaniaków w biały dzień. Przywiązani do retoryki wolnościowej Polacy, musieli wypierać świadomość zniewolenia, to normalny proces psychologiczny. Konsekwencją wielkiego buntu w 1956 roku było nasycenie Poznania, agenturą. Jak zauważył prof. Stanisław Mikołajczak, to chyba był moment załamania się politycznego „etosu Poznania”, koniec Poznania jako bytu politycznego, instynkt wolności został wykastrowany. Pozostał użyteczny mit Poznanianina jako dobrego gospodarza, pielęgnowany zapewne przez komunistyczną elitę. A jak wiadomo, mity są bardzo trwałe, bo służą panowaniu nad umysłami. Wcześniej, w latach 1945-1948 roku ciągłość z II Rzeczypospolitą została zerwana. To, co stało się z etosu politycznego Poznańczyka,  zostało spacyfikowane przez stalinizm. W tym etosie był gorący patriotyzm, ujawniony w Powstaniu Wielkopolskim. Ale pozostał mit Poznańczyka jako dobrego gospodarza, księgowego, lokalnego patrioty.    

I ten mit jest niezwykle trwały. Mit sytuuje się blisko sfery sakralnej. Zatem ta wysoka pozycja i same superlatywy, jakimi obdarza sam siebie Poznanianin, służą, jak się to mądrze mówi, petryfikacji status quo, samoutwierdzeniu. Ten mit często doskonale osłania władze i układy władzy polityczno-biznesowe, niezależnie od ich skuteczności i kompetencji, a identyfikacja z tym mitem, pozwala pokonywać często w celach pragmatycznych partyjne bariery w imię poznańskiej gospodarności. Tu dobrym przykładem takiego „pragmatyzmu” było demonstrowanie mentalności sitwiarskiej przez organizowany przez wiele lat w III RP przez „Głos Wielkopolski”, a więc największą gazetę w regionie, plebiscytu na najbardziej wpływowych Wielkopolan. Uważam, że to w państwie republikańskim skandal , gdyż jest     to legitymizowanie władzy nieformalnej i przyzwyczajanie obywateli do kategorii „wpływu” jako czegoś oczywistego. Co innego plebiscyt na najpiękniejszą Poznaniankę Zatem poznańskie elity w ten piękny kostium mitu Poznanianina jako dobrego gospodarza się ubrały. Dobrze cały czas w kostiumie tego mitu się czują, bo mit chroni przez  pragmatyczną, rzeczową weryfikacją kompetencji a sam fakt, że ktoś się urodził w Poznaniu, czyni go „porzundnym”, uczciwym, religijnym, oszczędnym, przedsiębiorczym.

Zapisy do elity

Dzisiaj w dużym stopniu mit wyjątkowej tożsamości poznańskiej to sposób na legitymizowanie zamkniętej elity. W dziewiętnastym wieku elity opierały się na szerokiej bazie społecznej i były kontrolowane przez szeroki ruch społeczny. Uczestniczyło w nim tysiące osób na poziomie miasteczek, parafii, sołectw: kółka rolnicze, banki spółdzielcze, chóry, towarzystwa gimnastyczne itd. Dzisiaj to odwołanie się do XIX wieku jest raczej próbą budowy dobrego samopoczucie, zapisana się do „tych” Chłapowskich czy jakiś innych kiedyś wybitnych. W XIX wieku, aby zostać uznanym za lidera, elitę trzeba było czymś się rzeczywiście wyróżnić. Istniał związek elity i jej promieniowanie na niższe piętra społecznej budowli. W jakimś sensie władza komunistyczna była zainteresowana petryfikacją tego mitu, jako substytutu demokratycznej polityczności, którą totalitaryzm po prostu unicestwia.   Uważam, że republika jako mit zasadniczy, tworzący ustrój polityczny w sferze publicznej nie powinna mieć konkurencji w postaci innych mitów.

Dlaczego traktuje przekonanie o wyjątkowości Poznaniaków traktuje jako mit?    

Gdyby „praca organiczna” była obowiązującą religią środowiskową, to po dwudziestu latach niepodległości, Poznań powinien być silną enklawą polskiego kapitału, centrum polskiej bankowości, powinien w słynąć w świecie z produkcji silników okrętowych, opon, a dziedzictwo Cegielskiego nie powinno znaleźć  swego podsumowania w nieszczególnie udanym pomniku ufundowanym, co ciekawe, przez kupców, a nie przedsiębiorców, których, jeśli się nie mylę w Poznaniu, za wielu nie ma. Ten pomnik to widomy znak tej mitologizacji pojęcia „pracy organicznej”, o której mówię. Jest w tym samym stopniu hołdem dla wybitnego Poznanianina,  co pomnikiem stworzonym przez środowisko same sobie, środowisko, które z zasobów tego duchowego kapitału ponoć korzysta. Pytanie, jak korzysta, to pytanie dla ekonomistów. Faktem jest, że poziom bezrobocia jest najniższy w Polsce, co jest reklamowane jako wielki sukces wobec kryzysu ekonomicznego. Ale nawet pobieżna lektura prasy poznańskiej wystarczy do stwierdzenia, że nie jest najlepiej. Miasto w początkach lat dziewięćdziesiątych, traktowane jako jeden z liderów zmian, dzisiaj w odczuciu przeważającej części mieszkańców cierpi na stagnację.

Resentymenty i kompleksy

Wracając do kwestii politycznej tożsamości. Zagadką dla wielu pozostaje zmiana Poznania z miasta Narodowej Demokracji, w miasto społeczeństwa zsowietyzowanego. Szukając głębiej odpowiedzi, postawię  hipotezę ryzykowną, ale myślę, że wartą namysłu.

Zwycięstwo Poznaniaków w historycznej rywalizacji w Niemcami jest faktem. Niemcy traktowali to jako śmiertelne starcie: „Stoicie naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków” – głosiła Hakata. Wpływ Niemców był oczywisty.  Nikt tego nie kwestionuje. Etos poznański to pochodna tego starcia.

Siła cywilizacji niemieckiej, nie kultury, to bardzo ważne rozróżnienie, musiała wpływać na kulturę duchową, na tożsamość. Człowiek jest trochę istotą rodzajową, co znaczy, że nie bez wpływu na niego pozostaje, jakim jeździ samochodem czy jaka administracja zarządza nim i jego życiem. Stałą czynnością jest porównywanie się z innymi. Nie mówię w tej chwili o jednostkach wybitnych, które stać na  suwerenność, ale o średniej statystycznej, która decyduje o bogactwie narodów. Dopóki spoiwem była religia katolicka, tożsama z polskością kwestia wynarodowienia i problem z tożsamością nie był groźny. Niemniej kontakt z wyższą cywilizacją, w drugiej połowie XIX, kiedy rodzi się nacjonalizm, musiał rodzić kompleksy, poczucie niższości i resentyment. Niemcy walcząc z polskością stosowali szeroką paletę środków,  od upokorzeń do zachęcania do wynarodowienia. Resentyment, który w takiej sytuacji się tworzy, leczyła i zagospodarowywała Narodowa Demokracja. To, że w chwili odzyskania niepodległości w 1918 w Poznańskim, nie było analfabetyzmu, zawdzięczaliśmy Niemcom. Polacy w zaborze rosyjskim mieli poczucie cywilizacyjnej wyższości wobec Rosjan, których przewaga wynikała z nagiej przemocy, ale w niższych warstwach analfabetyzm był powszechny. Natomiast daleko posunięta autonomia w liberalnym zaborze Autro-Węgierskim, nie rodziła ostrych konfliktów. Ponadto w chłopach w Galicji rozbudzone zostało dążenie do zdobywania wykształcenia, czego nie było raczej w pragmatycznym  poznańskim zaborze, bo też nie było tu, z wiadomych względów, nawet niemieckiego Uniwersytetu, a tam był Uniwersytet we Lwowie i Krakowie.

Gdy zabrakło silnych patriotycznych, eksterminowanych przez Niemców podczas II wojny światowej (kompetentnych elit, jak w dziewiętnastym wieku, czy na progu II Rzeczypospolitej), gdy próbowała się budzić do życia wolna Polska w roku 1989, obudziły się kompleksy odkurzone i wzmocnione przez upokorzenie życia w państwie totalitarnym, które potrzebuje ludzi bez tożsamości. Nie stworzono warunków budowania drobnego i średniego biznesu, bo najlepiej z kompleksów leczy zamożność i wykształcenie. (Pamiętam tę cudowną bazarową energię która opanowała cała miasto. Gdzie się ona podziała?) A co do wykształcenia. Wielkopolska systematycznie wypada gorzej od innych regionów, gdy brać pod uwagę wyniki egzaminów gimnazjalnych i maturalnych, poziom aspiracji edukacyjnych jest niższy niż na terenach dawnej Galicji.

Trwałość habitusu? 

Poznańczycy odczuwali i odczuwają czasami jeszcze pewną wyższość wobec „tych” z Kongresówki (często jeszcze słyszę, że granica Europy przebiega w Paczkowie, co rekompensowało nieuświadamiane kompleksy i poczucie niższości w kontakcie z Niemcami, a szerzej – Europejczykami). Tym można tłumaczyć podatność na propagandę „europejską”, czyli istnienie „partii niemieckiej”, która Poznań chce uczynić przedmieściem Berlina. (Przypominam sobie widowisko z okazji rocznicy Powstania Wielkopolskiego w reżyserii Filipa Bajona, które kończy się „Odą do radości” z IX symfonii Beethovena, hymnem Europy. Podczas oglądania tego widowiska można było odnieść wrażenie, że Powstańcy Wielkopolscy, choć o tym jeszcze nie wiedzieli, walczyli o zjednoczoną Europę)

Czy jest szansa na rzeczywistą rewitalizacje politycznej tożsamości Poznania ? Na rewitalizacje etosu Poznanianina i rozciągnięcie go na całą prowincję? Nie chodzi tu też o jakieś przywoływanie rzeczy archaicznych. Być może ten habitus niczym nurt głębinowy płynie w rzecze, jest gdzieś w „podpiwniczeniu duszy” i dobija się, aby wypłynąć na powierzchnie, ale trzeba mu pomóc. Jestem za socjologiem, marksistą zresztą,  Pierrem Bourdieu, zwolennikiem przekonania o znacznej trwałości ukształtowanego historycznie habitusu. Wzorce są we wspanialej historii tego miasta i ziemi wielkopolskiej. Kongres gości wspaniałych kreatywnych ludzi.

Może ten habitus ujawnić się tylko w wyniku impulsu politycznego, jako efekt walki politycznej, sporu, który zmusi strony do wysiłku rywalizacji na agorze politycznej i w biznesie, tak jak to miało miejsce w rywalizacji z Niemcami. Rywalizacja i konkurencja. Impuls przychodzi od silnych i zdecydowanych liderów. Sytuacja równowagi silnych równoważących się lobby politycznych buduje przestrzeń wolności za sprawą wzajemnej kontroli. A obecnie władza funduje nam jakąś odmianę modelu polityczno-prawno-biznesowego w stylu białorusko-rosyjskim. A w takim systemie mity mogą pełnić tylko funkcje maskujące.

Im mniej retoryki o wspaniałej poznańskości, tym większa nadzieja na odrodzenie poznańskiego habitusu. Dziewiętnastowieczni liderzy społeczności lokalnych, to nie byli ludzie okrągłych słów, ale konsekwentnego, wytrwałego i uczciwego wysiłku. A jeśli by o ich pracy mówić poważnie, to inaczej byśmy pomyśleli o działalności współczesnych organizacji pozarządowych, a także np. o spółdzielczości bankowej czy rolniczej, o silnym samorządzie gospodarczym, nie wspominając o obecnie rządzących.